Panie Arkadiuszu, opiera się Pan na twierdzeniu, że samochód był „pałowany” podczas jazdy testowej. Tymczasem auto nie otrzymało większej ilości gazu aż do momentu wjazdu na autostradę – i to Pan sam nakazał mocniejsze przyspieszenie. Proszę więc przestać pisać brednie.
Co do kwoty – tak, zapłaciłem za samochód 70 tys. zł, jednak koszty niezbędnych napraw, aby pojazd mógł normalnie się poruszać, wynoszą co najmniej 20 tys. zł. Wymaga on bowiem remontu silnika. Gdybym chciał kupić auto z poważnie uszkodzonym silnikiem, na pewno bym się na ten egzemplarz nie zdecydował. Jak wszyscy wiemy, płacąc 70 tys. zł za ten model, kupuje się samochód w średnim przedziale cenowym – ale nie trupa wymagającego generalnego remontu.
Od momentu zakupu wyjechałem tym autem trzy razy – za każdym razem było ono dogrzewane zgodnie z zaleceniami. Nie jest to mój pierwszy taki samochód, więc dobrze wiem, jak się z nim obchodzić.
Dodatkowo, w bagażniku „przypadkowo” znajdowało się 5 litrów oleju, co po czasie samo mówi za siebie. Problemy z silnikiem ujawniły się już po pierwszych 6 godzinach od zakupu, więc proszę mi nie wciskać bajek, że sprzedawał Pan auto w pełni sprawne i niewymagające remontu. I nie opieram się tutaj jedynie na swojej opinii, a na słowach mechaników, u których auto niejednokrotnie już było dokładnie diagnozowane.
Kupiłem auto, które jedynie gdzie wyjeżdża to do mechanika, bo jego stan aktualnie na nic więcej nie pozwala a przejechane kilometry o których tutaj wspomniałem 3 tygodnie temu nie powiększyły się. Marzenie każdego kupującego 😆.
No nic… Ja auto zrobię i będzie jeździć, a Panu serdecznie by karma wróciła z podwojoną siłą