[br]Dopisany: 18 Maj 2011, 20:27_________________________________________________Przed bitwą pod Grunwaldem spotykają się obie armie.
Zadowoleni z tego, że się wzajemnie odnaleźli urządzają
imprezkę.
W krzyżackim obozie wszyscy napierdoleni, klina klinem popychają.
sytuacja trwa kilka dni.
Pewnego poranka budzi się Wielki Mistrz Ulryk von Jungingen i
odbierając podawaną mu flaszkę, pyta sługi:
- Co to my dzisiaj mamy?
- Dzisiaj ma być bitwa, Wielki Mistrzu...
- O ku.wa... - powiedział skacowany Mistrz przecierając twarz.
Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do
wniosku, że zamiast wymordowywać się wzajemnie można by
wystawić do walki po jednym rycerzu z obu stron i wygra ta strona,
której rycerz zwycięży.
Nie będzie musiało tylu ginąć. Jak pomyślał - tak zrobił.
Wysłali więc kolesia z dwoma mieczami (czy dwóch gości z
jednym mieczem?) z poselstwem do Polaków. A tam... balanga
na całego!
Trzeba znaleźć Jagiełłę! Po pewnym czasie odnaleźli go w
końcu w stogu siana. Przystał na wszystko co mu powiedzieli...
Teraz trzeba wybrać odważnego do walki.
Krzyżacy nie mieli z tym większego problemu - wybrali
oczywiście Zygfryda de Loewe - najmężniejszego z mężnych.
Był to rycerz z drewna nie strugany. 3,80 wzrostu, 2,40 w
barach. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia. Niestety, jakiego by
nie przyprowadzili,to albo się załamywał albo Zygfryd kolanami o
ziemie szorował... Sytuacja beznadziejna. Na szczęście Wielki
Mistrz miał znajomości u Hannibala.
-Masz tu ode mnie tego słoniokonia - na pewno będzie dobry.
Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie
dotykał.
Kolejny problem to miecz: szukają i szukają, ale żaden nie
jest dobry. Największy miecz jaki znaleźli w całych
Prusach to Zygfryd w trzech palcach trzymał! To przecież
bez sensu!
Poszli więc do kowala, aby wykuł odpowiednie oręże. Kowal
wykuł najpotężniejszy miecz jaki istniał - siedmiometrowy! Zygfryd
zważył go w ręku, jak machnął, to za jednym zamachem ściął 14
dębów! No, tym to mogę walczyć!
Pozostała jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za
mała, albo jakaś taka lekka... Ostatecznie stary znajomy kowal
wykuł odpowiednią zbroję dla Zygfryda. Płytówka -
pasowała jak ulał, zdobiona złotem i nader wszystko wytrzymała. Zygfryd
był gotowy do walki.Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem.
Jagiełło szuka ochotnika, ale nikt się nie zgłasza. Król
postanawia wziąć ich sposobem - polewa dodatkową porcję miodu (wiele razy).
Niestety, nawet totalnie napierdoleni nie chcą walczyć. Jagiełło poszedł do
starego druha - Zawiszy Czarnego. Niestety, ten nie był skory do
opuszczania domu.
- Ubrudzę się tylko, jeszcze może mi się coś stać... Daj mi
spokój!
Kolejny był Maćko z Bogdańca - ale ten również nie był chętny.
- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja się będę gdzieś po jakiś
polach bitwy chędożył? Nie ma mowy!
Następny Jurand - ale ten ma oczy wyje.ane Załamany Król wziął sznur i poszedł do lasu się powiesić.
Idzie i nagle widzi: jakiś kurdupel - metr dwadzieścia - konus
taki, ubrany w marną skórzaną kurteczkę, z zardzewiałą szabelką u pasa,
opiera się o drzewo i napruty jak worek... spawa. U Króla pojawiła się
iskierka nadziei, takie małe światełko w tunelu. Podchodzi i
pyta, czy ten się zgodzi na walkę.
- No pewnie! - odpowiedział
Nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Teraz trzeba go wyposażyć. I tu problem. Jakiego konia by
nie znaleźli, to dla małego Polaczka olbrzym. Nie utrzymałby go
nawet. Olali sprawę.Teraz miecz. Niestety, nawet najmniejszego nie
był w stanie unieść.Wyluzowali. Jeszcze zbroja. Ale jakiej by nie
przynieśli, to dla naszego bohatera jak dom wielka - popijawy by
mógł w środku urządzać. Dali se siana. Zostawili mu tylko
to co miał - cienką skórę i przerdzewiałą szabelkę. Na koniec
poprosili tylko o jedno:
- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na
Boga, przyjdź trzeźwy!
Słonce wzeszło, obie armie stoją naprzeciwko siebie. Z
szeregu krzyżackiego wyłania się wspaniały rycerz. Ale gdzie
Polak???...
Szukają go i szukają.
W końcu znaleźli - oczywiście najebany jak dzwonek.
Mimo to tanio skóry nie sprzedamy. Cucą go i wypychają.
Na ugiętych nogach, zataczając się wychodzi na pole bitwy.
Naprzeciw niemu wielki Zygfryd de Loewe w błyszczącej złotem
zbroi, z wyje.anym mieczem, na potężnym słoniokoniu. Spina
wierzchowca i rusza do ataku. Pędzi z ogromną prędkością, ziemia drży pod kopytami słoniokonia, drugie
słonce błyszczy na złotej piersi Zygfryda (wielki miecz
zasłania to pierwsze). Jagiełło wytrzeźwiał natychmiast i pojął co
zrobił. "Ja pier**le! Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w
nas - rozniesie nas w puch. Jesteśmy już martwi!" - pomyślał zasłaniając
twarz.
- W NOGI, kurrrrwa, W NOGI!!! - krzyczy
Król i wszyscy spierdalają gdzie popadnie.
Zygfryd de Loewe na swym słoniokoniu wpada na kurdupla
Polaka - huk, trzask, uniósł się tylko kurz i dym..
Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki, aby pogratulować
swojemu zwycięstwa. Kurz opada, a tu straszny widok:
słoniokoń leży z obciętymi nogami, paręnaście metrów dalej Zygfryd
(całe piszczele ma pokrwawione), a Polak stoi niewzruszony opierając się o
szablę i mówi:-
Gdyby nie było "W NOGI", to bym cię
kurrwa zajebał..."