english breakfast, dzisiejsze
W sobotnie popołudnie zorganizowałem spotkanie z kibicami Premier League na warszawskim Polu Mokotowskim i to był bardzo miło spędzony czas (mam nadzieję, że dla obu stron). Zrobiłem tak dlatego, że od zawsze wierzę w mądrość ludzi, w ich zdolność do dialogu, a teraz wyjątkowo mi na tym zależy, ponieważ coraz częściej chcę uciekać od internetu, od wszystkich tych dyskusji twitterowych, hejtu, politycznych podziałów, anonimowości obrzydliwej i bezproduktywnej, tych kółek wzajemnej adoracji (Stefan, ale super napisałeś tekst! A ty jak skomentowałeś ekstra ten mecz, Zenek!). Mam ich szczerze dość. Dlatego wolałem spotkać się z zupełnie obcymi mi ludźmi, w dużej mierze także, by udowodnić sobie samemu, że normalne życie jeszcze istnieje, toczy się poza całym śmiesznym Twitterem, który zaczął mi przypominać bajoro, w którym wodą ochlapuje się sto tych samych osób, myśląc, że to kogokolwiek interesuje. Innymi słowy: wolę 50 osób na żywo, niż 80 000 followersów w necie.
Było to doznanie oczyszczające, uświadomiło mi również, jak wiele osób w Polsce kocha Premier League, to jest niesamowita siła tej ligi. Przyszli goście w koszulkach United, Swansea, Newcastle, Arsenalu, Evertonu, Liverpoolu, reprezentacji Anglii. Ich wiedza jest naprawdę olbrzymia. Pili piwko, dyskutowali, trochę sobie dogryzali, trochę radzili, trochę współczuli, budujące to doznanie i dawno nie wróciłem do domu tak szczęśliwy. Nikt, nawet na sekundę, nie zajrzał do internetu. Sieciowe iluminacje można łatwo zgasić, wystarczy dobre towarzystwo, a w Polsce żyje mnóstwo fajnych, normalnych, rozsądnych ludzi.