Opisze całą sytuację..
Po przejechaniu odległości tj. 30km nagle samochód zaczął mocno dymić (wcześniej dymił tylko przy rozruchu i jak wcisnąłem gaz) aż w pewnym momencie po zdjęciu nogi z gazu sam wskoczył na obroty i tak trzymał przez kilka sekund. Dymu co nie miara nic widać nie było. Stanołem, przekręciłm stacyjke żeby wyłączyć auto, a ono dalej było zapalone dopiero jak wrzuciłem 2gi bieg zgasło. Po kilku minutach jak ostygło normalnie odpalił. Tylko, że dalej kopci jak smok no i oleju prawie nic nie zostało.
Dodam, że olej kontrolowałem regularnie. Auto nie dawało żadnych objawów oprócz dymienia o którym wspomniałem wcześniej. Jedynie co miałem wymienić łożyska w alternatorze, ale nie wiem czy to ma jakiś związek.
Co może być przyczyną i co w takiej sytuacji zrobić? Autem nie jeźdże póki co, stoi w garażu i czeka na lekarza.