"Nie rozumiem kibiców, którzy koniecznie chcą znależć winnych tego wypadku. Jedni uważają, że to wina kierownictwa zespołu, bo nie zabronili Robertowi jazdy w rajdach. Inni, że to wina Roberta, bo nie powinien ryzykować, mając na uwadze bliski początek sezonu. Obawiam się, że przemawia przez nich egoizm. Nie mogą pogodzić się z utratą nadziei na udany sezon, na ogrzanie się w blasku sławy Roberta. Muszą znależć kogoś, na kogo zrzucą ciężar swego wielkiego rozczarowania.
Apeluję o szacunek zarówno dla Roberta jak i dla jego zespołu. To nie jest ten rodzaj sportu, który uprawia się głównie dla kibiców. Nikt "normalny" nie będzie ryzykował życia dla zadowolenia gawiedzi. To jest sport, który uprawia się z wewnętrznej potrzeby. Są tacy kierowcy, dla których jest on sensem życia. Sądzę, że Robert do nich należy. Nie wyobrażam sobie, żeby takim ludziom wyznaczać granice tego co wolno, a czego nie wolno. To, że zespół nie zabraniał Robertowi udziału w rajdach, należy zapisać mu na plus, a nie obarczać go winą za wypadek.
Ten wypadek "nie miał prawa się wydarzyć". Nie było żadnego ryzyka. To wyłącznie nieszczęśliwy splot okoliczności. Gdyby samochód uderzył w barierkę pod innym kątem lub w innym miejscu, to może by się ona nie złamała i Robert w ogóle by nie ucierpiał. Stało się i nic tego nie zmieni. Teraz trzeba życzyć Robertowi szybkiego powrotu do zdrowia, a przede wszystkim do ścigania.
Żal mi, że Roberta nie będzie na starcie wyścigu w Bahrajnie. Ale tylko ze względu na niego. Jest mi tym bardziej przykro, że teraz, gdy pojawiła się szansa na włączenie się do walki o tytuł (choć tak naprawdę nic jeszcze nie wiadomo), Robert nie będzie mógł w niej uczestniczyć. Mam nadzieję, że nie straci całego sezonu i wróci jeszcze mocniejszy."